Marsz Pokoju w Budapeszcie. Sakiewicz: Nigdy w życiu nie widziałem czegoś takiego na własne oczy

Może w czasie pielgrzymek Jana Pawła II gromadziły się podobne tłumy. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia dostępne w sieci. To była nieprawdopodobna liczba ludzi, którzy maszerowali pod wspólnymi ideami – mówił o sobotnim Marszu Pokoju w Budapeszcie redaktor naczelny „Gazety Polskiej” i „Gazety Polskiej Codziennie” Tomasz Sakiewicz.

Weekend w Budapeszcie minął pod znakiem Marszu Pokoju. Na tle tysięcy węgierskich flag, powiewały również te polskie, co nie uszło uwadze zagranicznych mediów oraz samego premiera Viktora Orbana. Reprezentacją znad Wisły były Kluby „Gazety Polskiej”, które udały się do Budapesztu w ramach Wielkiego Wyjazdu na Węgry. 

Organizatorzy wydarzenia nie spodziewali się tłumów, jakie przyciągnęła 65. rocznica wybuchu Powstania Węgierskiego. Według wstępnych szacunków budapesztańskiej policji, w sobotę ulicami stolicy maszerowało 350 tysięcy osób. Później pojawiły się sprzeczne komunikaty, spośród których najwyższe szacunki opiewały nawet na milion osób.

– To jedna z największych manifestacji, jakie zorganizowano w Unii Europejskiej. Mogło być nawet do miliona ludzi. Bardzo trudno było zliczyć, ponieważ pierwotnie planowano udział wszystkich w Parku Elżbiety. Tam jednak zmieściła się niewielka część. Widać na zdjęciach z dronów, gdzie te główne arterie, aż po Dunaj, były zajęte ludźmi. Nigdy w życiu nie widziałem czegoś takiego na własne oczy… Może w czasie pielgrzymek Jana Pawła II gromadziły się podobne tłumy. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia dostępne w sieci. To była nieprawdopodobna ilość ludzi, którzy maszerowali pod wspólnymi ideami

– mówił dziś red. Sakiewicz na antenie Polskiego Radia 24.

Doktryna Breżniewa

Pytany o przesłanie z przemówienia premiera Węgier Viktora Orbana przywołał fragment, „który już stał się słynny i zapewne przejdzie do historii”.

Unia Europejska stosuje wobec Europy Środkowej nową Doktrynę Breżniewa

– parafrazował słowa szefa węgierskiego rządu.

Sakiewicz tłumaczył, że owa doktryna polegała na „przypisanym sobie prawie Moskwy do interwencji – nawet militarnej – w krajach, które Moskwa uznała za swoją strefę wpływów”.

– Jeśli ktoś się buntował, miał inne zdanie – Moskwa dusiła jego niepodległość. Dziś nie używa się narzędzi militarnych, tylko politycznych, prawnych oraz ekonomicznych

– mówił.

– Kiedy chcemy mieć własne zdanie, prawo do własnych wyborów, wtedy próbuje się przewracać rząd – podsumował.

źródło: www.niezalezna.pl